Od dawna mieliśmy informację, że w Sieniawce, w obozie przymusowej pracy przebywała spora grupa kobiet z Węgier pochodzenia żydowskiego. Sprawa nie dawała nam spokoju, przez wzgląd na bardzo lakoniczne wspomnienia, ale w końcu sprawa ruszyła z miejsca, gdy dowiedzieliśmy się o istnieniu w Budapeszcie Organizacji Żydowskiej. Jest to Narodowy Komitet ds. Wypędzonych (DEGOB), który zebrał już wspomnienia ok.5000 więźniów, ludzi, którzy przeżyli Holocaust. Wśród licznych relacji, które są w posiadaniu Komitetu udało się odnaleźć dwie, które mówią o interesującym nas obiekcie, czyli o fabryce „Zittwerke”.Pierwsze wspomnienie nie wnosi nic nowego do sprawy tylko to, że jedna z ofiar była w Oświęcimiu a potem została wywieziona do Zittau i skierowana do pracy w Sieniawce. Za to druga opowieść jest fascynująca i najciekawsze wspomnienia postanowiliśmy zamieścić na naszej stronie. Zapraszamy, więc do bardzo interesującej lektury.
Osoba, o której chcemy opowiedzieć urodziła się w Xesse (dziś to Słowackie Koszyce). Po wojnie A.T (imię i nazwisko zostało zastrzeżone) zamieszkała w Budapeszcie.19.5.1944 w piątek po południu została zatrzymana i wraz z transportem 400 innych ludzi 22.5.1944 zostaję przywieziona do Oświęcimia. W obozie spotyka Josefa Mengele, osławionego „Anioła Śmierci”, gdzie zostaje przez niego wybrana do pseudoeksperymentów medycznych. Świadek szeroko opisuje swoje przejścia w Oświęcimiu i udział w badaniach. Są to czasami szokujące wyznania. My skupimy się jednak tylko na Sieniawce.
„Całe życie nie miałam tatuażu w obozie dostałam tylko nr.identyfikacyjny 84182 i do końca życia będę żałowała, że nie mam tego znaku wypalonego na przedłokciu jako dowód tego, co z nami zrobiono, w 1944 r. Podczas jesiennych porządków w obozie (Oświęcim) pojawiło się dwóch cywili, którzy szukali 500 kobiet do pracy, w Zittwerke. Zgłosiłam się dobrowolnie, bo myślałam, że będzie tam lepiej i będzie więcej jedzenia dla 500 osób niż dla dwóch trzech tysięcy i więcej jak w Auschwitz. Pożegnanie z Auschwitz nie obyło się bez problemów. Myślałyśmy, że już nie spotkamy Mengele, ale myliłyśmy się. Zapędzono nas do łaźni gdzie musiałyśmy się wszystkie rozebrać do naga i gdzie zabrano nam wszystko, co posiadałyśmy. Stałyśmy tam długo i nie wiedziałyśmy dlaczego. Nagle wstrząsnęła nami wiadomość, że przyjdzie Mengele. Zaczęła się panika i nie da się opisać, jaki zapanował strach. Mengele wkroczył, szum pracujących urządzeń nasze krzyki i niemieckich kobiet służących w SS niemogących nas uspokoić powodował chaos. Wtedy Mengele rozkazał, że wszystkie mamy klęczeć i wyciągnął bicz przygotowany do uderzenia. Nic ze mnie nie wymaże tego obrazu. Słowami nie da się opisać tego widoku 500 nagich kobiet, przed Mengele.Wszystkie zamarły. Była taka cisza, że było słychać tylko bicie serca. Oczy Mengele wyglądały jak u wściekłego zwierza. Przemówił do nas:”…und wird keine ruhe sein, fuhre ich euch alle nackt und lebending ins feuer…”-„Nie będzie żadnej ciszy, zaprowadzę Was wszystkie nagie i żywe do ognia…”.Potem każda z nas musiała pojedynczo stanąć przed Mengele z podniesionymi rękami a on sprawdzał czy żadna z nas nie ma znamion na ciele, gdyż tego nienawidził. Potem dowiedziałyśmy się, że do naszej grupy Mengele nie miał już prawa, ale wtedy tego nie wiedziałyśmy.26.10.1944 wyruszyłyśmy transportem do Zittau. W wagonie było nas po 50 kobiet.28.10.1944 wieczorem około godz. 22 przyjechałyśmy na dworzec w Zittau. Było tam mnóstwo ludzi, cywili żołnierzy z innych transportów. Pamiętam, że na dworcu w Zittau spotkałam przypadkowo syna siostry, który był w innym transporcie. Zadałam tylko jedno pytanie: „Bili Cię Tomikai?”.Odpowiedział, że nie, ale było widać, że było to sztuczne. Cały czas patrzył w dal. Brakowało mu zębów z przodu. Dobrze znam takie spojrzenie. Kiedy prowadzono nas do obozu przez miasto sporo ludzi patrzyło na nas z zaciekawieniem.My na nich też. Po 5 miesiącach widziałam wolnych ludzi. Fabryka zrobiła na nas na początku ogromne wrażenie. Zobaczyliśmy pięknie wykończone budynki, które były ogrzewane gazem i miały bieżącą wodę. Każda z nas dostała swoją pościel, 2 koce, talerz, garneczek i łyżeczkę. Skierowano nas do bloku, w którym przebywał 500 żołnierzy Angielskich i przez kilka dni mieszkaliśmy razem.Od Anglików dostałyśmy mydło, ręczniki, chusteczki czy szczoteczkę do zębów.Były to dla nas wielkie skarby. Dostawali oni, co tydzień paczkę z Czerwonego Krzyża.Po kilku dniach odwieziono ich w nieznanym kierunku a nam zabrano wszystko, co od nich dostałyśmy.Po ich odjeździe nasz blok otoczono drutem kolczastym, który był pod napięciem. Postawiono także cztery wieże wartownicze i w nocy silnymi reflektorami omiatali cały kompleks. Na początku obchodzono się z nami dobrze i jedzenie też było lepsze niż w Auschwitz. Po dwóch tygodniach zaczęłyśmy naszą pracę w fabryce części samolotów Zittwerke A.G która należała do firmy Junkers. W fabryce było wiele narodowości: Rosjanie, Ukraińcy, Włosi, Belgowie, Francuzi….Były 12-godzinne zmiany. Nieletni pracowali w systemie 8-godzinnym. Naszym kierownikiem na początku był Niemiec Dinter, który był dla nas dobry i zakazywał kar cielesnych, dlatego został od nas odsunięty. Dostaliśmy nowego szefa, który był strasznym kretynem (nazywał się Forster). Podczas pracy nad częściami czasami specjalnie spowalniano produkcję lub specjalnie w niektórych elementach zostawiano narzędzia i były przypadki, że trzeba było 2, 3 razy rozbierać silnik. Pracowali także niemieccy żołnierze, którzy mieli zagwarantowane, że jeżeli zrobią sabotaż zostaną wysłani na front. Ja po miesiącu dostałam się do kancelarii, dlatego, że biegle mówiłam i pisałam po niemiecku dodatkowo szybko pisałam na maszynie. Od robotników słyszałam, że w kancelarii nie gonią specjalnie do pracy i są tam też dobrzy ludzie. Szefem kancelarii był Moller. Raz, gdy go przypadkowo nie było jedna z sekretarek dyktowała mi donos na niego: „Die Fehler, Die Moller begeht konnen nicht auf Nichtverstehn oder Nichtkonnen zurckgefuhrt werden, da ja diese Arbeiten seitens der hier bloss paar Monate eingesetzen judishen Haftlingsrauen zu meiner Zufriedenheit ausgefuhrt werden. Es, handelt sich hier um ein Nichtwellen, was, Saotage ist…”-„Błędy, które popełnił Moller nie wskazują na niezrozumienie lub nieumiejętności, ponieważ te prace od paru miesięcy są robione przez więźniarki żydowskie i ku mojemu zadowoleniu zostały wykonane. Chodzi oto, że mu się nie chcę, co jest sabotażem.”.W kancelarii atmosfera między Niemcami była napięta ludzie, którzy tam pracowali nie wiedzieli, kto ma, jakie poglądy i tylko z nami potajemnie rozmawiali. Czasami dali nam chleb, jabłko, papierosy i witaminy w tabletkach. Rozmowy z nimi były ciężkie, ponieważ przyjechałyśmy z Auschwitz i miałyśmy dużo do opowiedzenia, co tam się działo i przed czym oni zamykali oczy a my chciałyśmy żeby wiedzieli, co się stało w środku Europy w XX wieku. W fabryce był inżynier Wilhelm Kuhnke i on szczególnie nas wypytywał. Był bardzo przejęty naszymi opowieściami był dla nas dobry i chętny do pomocy. Wspomniał, że gdy wojna zbliży się do końca i gdy sytuacja będzie napięta musimy spróbować uciec z obozu. Sam miał rodzinę, która mieszkała już pod Aliancką kontrolą i był z tego powodu szczęśliwy. Pytaliśmy się go, dlaczego nie chcę wrócić do rodziny, ale odpowiadał, że nie może opuścić obozu i co będzie to będzie. Pocieszaliśmy go, że jemu nic się nie stanie, bo jest porządnym człowiekiem. Mówił: „Ja, ich war vielleicht anstanding, aber es, genugt, dass ich ein Deutscher bin…”-„Tak możliwe, że jestem przyzwoitym człowiekiem, ale wystarcza, że jestem Niemcem…”.Mówił także, że jest to sąd nad całym niemieckim narodem.Pamiętam też Morawskiego Żyda Fritza Redlicha, który w fabryce naprawiał majstrom radia. Raz jeden mistrz został wysłany na front a jego radio zostało u Redlicha. Było to małe radio i on je dla nas przemycił.Nie była to mała sprawa nawet wtedy, gdy sytuacja się zmieniła i Niemcy nie byli wobec nas już tacy twardzi. Redlich nie przesadzał, gdy mówił, że te małe radio uchroniło przed śmiercią wielu mężczyzn w izbie chorych, bo dobre wiadomości dodawały im siły. Mogę powiedzieć, że było bardzo mało osób, które się dobrze zachowywały wobec nas, ale w kancelarii byli dla nas miłosierni ludzie, ale i tak po pracy był obowiązkowy powrót do naszego bloku. Nas było w pokoju 22 osoby. 500 kobiet mieszkało w tym bloku od piwnic po strych.
Fabryka dobrze płaciła i odżywiała SS-manów, ale jedzenie, które było dla nas było jeszcze przez nich kradzione. Pracownicy przymusowi, którzy nie byli Żydami dostawali troszeczkę lepsze jedzenie. Dopiero po naszym przyjeżdzie zrobiono w naszym bloku kuchnię. Przez pierwsze dwa tygodnie dostawałyśmy jedzenie z dużej kuchni gdzie chodzili wszyscy robotnicy. Jedzenie było tam lepsze niż nasze.
Mężczyźni, którzy pracowali poza obozem i musieli każdego dnia iść kilkanaście kilometrów pieszo potrzebowali więcej jedzenia. Forster (nasz szef) podpuszczał ludzi na siebie. Kobiety na mężczyzn i odwrotnie. Prosili nas cały czas o więcej jedzenia a Forster popatrywał z okna i mówił: „Es wird bald, Fruhling, die Sonne scheint schon und die Sonne hat Helkraft, es wird schon besser…”-„Niedługo będzie wiosna, śłońce ma moc uzdrawiającą, Będzie lepiej…”
Ostatnie miesiące były bardzo nerwowe. Niemcy wiedzieli, że tę wojnę przegrają. Zachowywali się nie ciekawie, gdy był sygnał alarmowy o możliwym nalocie. Wtedy był dla nich koniec pracy i mogli iść do domu. Alarmy były często, a podczas alarmu musieliśmy iść do piwnicy. Anglików, gdy jeszcze byli w obozie wyprowadzano na łąkę. Jedyne bomby na Zittau spadły 7.5.1945 a Niemcy pracowali jakby nic się nie stało.
Od stycznia do lutego byliśmy bardzo głodni. W południe dostawaliśmy 1 litr gorącej wody z brukwią w środku i to była nasza zupa. Czasami pływał tam surowy ziemniak. Kolacja była około godz.18 i składała się z kromki chleba.”
Teraz dochodzimy do najbardziej sensacyjnych wspomnień a mianowicie odwiedzin JOSEFA MENGELE w Sieniawce.
„Było duże napięcie, gdy dowiedziałyśmy się, że odwiedzi nas Mengele. Znowu przypomniałyśmy sobie, co było w Auschwitz. Mengele przyszedł do naszego bloku na inspekcję i w końcu trafił do naszego pokoju. Patrzył na porządek i higienę, ale wyglądał na „Pana bez mocy”, sfrustrowanego jego jadowite zęby już wypadły.U nas i większości pokoi były namalowane obrazki i teksty po jeńcach angielskich. W pokoju na ścianie była namalowana panorama Dover a nad nią była sentencja: „There will be blue, birds over the white cliffs of Dover…”.Mengele bezbłędnie na głos odczytał ten tekst i się uśmiechał przy tym zamyślony. Dostałyśmy od niego rozkaz żeby te obrazki i teksty zlikwidować lub zalepić papierem. Rozkaz bardzo nam się nie spodobał. Przyszły tego dnia wiadomości z Breslau ( Wrocław) i Gross Rosen, które wywołały duży niepokój i jednostka SS wraz z Mengele ewakuowała się do Zittau.
Niestety świadek nie wspomina konkretnej daty pobytu Mengele w Sieniawce, ale możemy się tego domyślać. Pierwszą datą może być 19.1.1945 r (17.1.45 Mengele uciekł z Auschwitz-10 dni przed wkroczeniem Armii Czerwonej do obozu), lub przed 20 marca 1945 r. A dlatego te daty są prawdopodobne, ponieważ 20.1.1945 r Mengele był w obozie Kratzau, 1 (czyli dzisiejsza czeska Chrastava) oraz w Bilym Kostele (również w Czechach).Obydwa obozy (żeńskie) były oddalone od Sieniawki o ok.12km. Następna wizyta ( i ostatnia) miała miejsce 20.3.1945 r. Na dokumenty w tej sprawie natrafili pracownicy Muzeum Severćeskeho w Libercu podczas przygotowywania wystawy o obozach jenieckich w zeszłym roku. Myślimy, że tak bliska odległość nie stanowiła żadnego logistycznego problemu. Swoją drogą Mengele był również w obozie w Chrastavie w październiku 1944 r, ale czy w tym samym czasie był również w Sieniawce tego nie wiemy.Po marcowej wizycie w Chrastavie Mengele zaczął swoją ucieczkę na zachód Niemiec. Wróćmy do reszty wspomnień:
„W lutym przyprowadzono do obozu ok.300 mężczyzn, którzy odbyli tzw. Marsz Śmierci. Byli w strasznym stanie, głodni, brudni, zawszeni. Każdego dnia umierało po 1-2 z ich grupy. Byli w takim stanie, że po kilku tygodniach tylko ok.100 z nich nadawało się do pracy. Forster dalej podjudzał ludzi. Mówił nam, że jak jesteśmy głodne to wytnijmy sobie żołądek, ale SS i tak z nami skończy. W lutym chcieli nas i fabrykę przewieźć w inne miejsce, ale na szczęście tak się nie stało i obyło się bez kolejnego Marszu Śmierci.W fabryce zdążyli zdemontować linie produkcyjne i maszyny załadować do pociągu i odwieźć do Halberstadt, ale przyszła wiadomość, że tam fabryka padła pod bombami i pociąg musiał zawrócić do Zittwerke. Na nowo montowano wszystko w halach.
Gdy Rosjanie przełamali front okna w kancelarii trzęsły się od huku dział, ale my pracowaliśmy dalej.7.5.1945 po południu jeden inżynier dyktował mi coś w kancelarii, gdy przybiegł jego kolega (też inżynier) było widać, że jest bardzo zdenerwowany. Mówił, że za godzinę muszą opróżnić fabrykę Zittwerke, tak blisko był koniec. W tym czasie inżynierowie dalej próbowali udoskonalić linię produkcyjną. Nas z kancelarii posłano do naszego bloku w parę minut musieliśmy zostawić wszystko, nikt nie wiedział, co się dzieję. Oddział SS pod dowództwem, Posteba odjechał z fabryki 8.5.1944 wczesnym rankiem. Odczuliśmy ulgę powoli schodził z nas strach. Rano odjeżdżał także Forster, był bardzo uprzejmy i miły, namawiał nas żeby 50 kobiet zabrało się z nim i dobrze o nim mówiły, gdy podda się aliantom. Żadna się nie zgodziła. W obozie został może 1 lub 2 żołnierzy. W końcu mogliśmy wyjść za druty. Po około godzinie w 22 opuściliśmy obóz i wyruszyliśmy w drogę. Jeszcze nie wiedzieliśmy, że wojna się skończyła a nie chcieliśmy czekać w obozie. Baliśmy się, że SS wróci i nas wymorduję. Baliśmy się też, że fabryka jest zaminowana. Przeszliśmy ok.4 km i powitała nas jedna niemiecka rodzina, która zaprosiła nas do siebie i dała jedzenie. Wieczorem dowiedzieliśmy się, że wojna się skończyła. Ktoś znalazł ulotkę, na której było napisane: „Angesichtes der vollgen, Hoffnugslosigkeit des weiteres Wilderstandes Deutschlands…” -„W obliczu rozpaczy i beznadziejności, mimo walki i wiary Niemcy przegrały”. Był to dla nas dowód zakończenia wojny. Nie da się opisać radości jak się o tym dowiedziałam. Byłam Wolna!.„
Na koniec nasze gorące podziękowania za pomoc dla Marty Lang oraz Naszego Węgierskiego Przyjaciela Zigmunda Husvetha, bez którego życzliwości to świadectwo nadal byłoby zapomniane.
Łużycka Grupa Poszukiwawcza.
No comments yet.
RSS feed for comments on this post. TrackBack URL